Nie ustaje wrzawa wokół tak zwanej dezubekizacji. Byłym funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa z automatu obniżono emerytury, odejmując od nich tę część, która przypadała na służbę przed 1990 rokiem.
Do jednego wora wsypano kanalie, sadystów, zweryfikowanych pozytywnie funkcjonariuszy i tych pechowców, którzy mundurową karierę zaczynali w szkołach, zakwalifikowanych mocą ustawy, jako „esbeckie”. Pominięto przy tym przedstawicieli innych organów, tworzących aparat ucisku w okresie PRL.
Obok jak najbardziej słusznych i pozytywnych działań, wśród nich przywracania komisariatów policyjnych w terenie, szefostwo MSWiA podejmuje także działania niefortunne, by nie powiedzieć, fatalne. Do takich właśnie zaliczyć należy akcję „dezubekizacyjną”. Fanatyzm i doktrynerstwo, to nie są przymioty, które powinny cechować profesjonalne kierownictwo resortu, odpowiedzialnego za wewnętrzne bezpieczeństwo kraju.
Niestety po drugiej stronie nie ma żadnej realnej siły, która mogłaby jeśli nie zastopować te ideologiczne szarże, to przynajmniej na tyle skutecznie stanąć im na drodze, aby umieścić w przestrzeni publicznej własną narrację.
Za skrzywdzonymi emerytami ujął się Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Policjantów. W ten sposób sam znalazł się na celowniku ministra, który nie przepada za zwolennikami innych poglądów, niż jego własne. To oczywiście nic nadzwyczajnego, wszak organy przedstawicielskie niejako statutowo lokalizują się w opozycji do pracodawcy. Jednak w atmosferze permanentnej konfrontacji trudno o rozsądek i porozumienie. Ponadto związek zawodowy musi troszczyć się o czynnych funkcjonariuszy, a także o całokształt zagadnień związanych z finansowaniem różnych aspektów działania formacji. Nie jest więc strukturą zdolną do to tego, by powstrzymać polityczny walec.
Dalej nie ma już nic. Jest pułkownik Mazguła, który orbituje w tak wysokiej lidze, że wyznacza zadania biskupom. Są zażywni staruszkowie, którzy u boku totalnej opozycji podśpiewują częstochowskie rymowanki, do melodii „Katiuszy”. I są krzepcy aktywiści, występujący pod marką „Obywatele RP”, którzy z taką łatwością przechodzą od słów do czynów, że trudno odróżnić ich od rynsztokowych szumowin.
To środowisko, Mazgułów, katiuszan i postesbeckiej bandytierki, nie ma najmniejszych szans na wskóranie czegokolwiek, poza zrobieniem szumu wokół siebie i – kto wie – za którymś razem wylądowaniem w kryminale. Nie ma tu mowy o działaniu efektywnym, ani etycznym. Może jeszcze ten i ów poseł, może jakiś zabłąkany umysłowo profesor, wepnie sobie w klapę białą różę, albo ukwieci swoje konto w mediach społecznościowych. Ale opinia publiczna w oczywisty sposób stroni od przedsięwzięć, których treścią jest jad, a narzędziem przemoc.
Solidaryzuję się z tymi pokrzywdzonymi emerytami, którzy wcale nie zamierzali wiązać swych losów z polityczną policją autorytarnego państwa. Z pewnością nie zasłużyli na to, aby mieszać ich z rzeszą psów łańcuchowych reżimu. Ale jak mam tę solidarność okazać, skoro sami wtopili się w ten odrażający nurt. Nie wszystko przystoi czynić i nie z każdym przystoi maszerować. Gdyby chociaż stworzyli odrębne środowisko, gdyby stowarzyszyli się w ramach ściśle sprofilowanego podmiotu.
To jest jakiś pomysł. Jeśli ktoś czuje się skrzywdzony dezubekizacją, bo ma świadomość, z jak czystą kartą przestąpił próg nowej Polski, niech trzyma się jak najdalej od tych, którzy gloryfikują poprzedni ustrój i nucą sowieckie pieśni. Niech organizuje się z sobie podobnymi. Wtedy będzie mógł się przekonać, jak duża część społeczeństwa popiera jego postulaty. Nawet przegrywać jest lżej, gdy występuje się w zacnym towarzystwie.
Robert Szmarowski ( www.szmarowski.salon24.pl)